sobota, 11 stycznia 2014

Prolog

Tak bardzo chce mi się spać. Głupi mózgu, idź spać! Przekręcam się na drugi bok i z głośnym wdechem zaczynam liczyć: Jedna owca, druga owca, krowa, żółw, żyrafa, czapka, stół, ikea, eeea, eeea, heeey macarena! Daję za wygraną. Chyba nic już z tego nie będzie. Po raz najprawdopodobniej tysięczny spoglądam na zegarek i uświadamiam sobie, że od ostatniego razu minęły aż całe, niesamowicie długie trzy minuty. Kładę się na plecach i biorę do ręki książkę, jednocześnie zapalając białą lampkę nocną. Kiedy jej dotykam jak na zawołanie w mojej głowie pojawiają się obrazy. No, nie do końca, bo to chyba wskazywałoby na jakąś niezłą chorobę psychiczną. Chodziło mi oczywiście o wspomnienia. Nie chcę ich, najchętniej teraz walnęłabym sobie cegłą w łeb za to, że w ogóle sobie na nie pozwalam, ale ciemna noc i silny wiatr połączony z deszczem jakoś zmywają tą ochotę na odrobinę masochizmu.
Książka, którą otwieram na stronie siedemdziesiątej pierwszej wydaje się zatrzymana w czasie. To właśnie w tym momencie skończyłam ją czytać, kiedy on znów zjawił się całkowicie niespodziewanie w moim domu i jak gdyby wcale nie minął niemal miesiąc, rozsiadł się na kanapie i przytulił mnie mocno. Czy byłam szczęśliwa? Skąd w ogóle to pytanie? Oczywiście, że byłam! W tym momencie, w którym pojawił się w drzwiach salonu miałam ochotę wyskoczyć z własnego ciała i polweitować aż do nieba, lub po prostu odtańczyć dziki taniec radości. Dlaczego więc tego nie zrobiłam? Hm... Dobre pytanie. Możliwe, że byłam już zmęczona. I bynajmniej nie było to zmęczenie jak po długim biegu, ale psychiczne. O wiele bardziej wykańczające i destrukcyjne niż jakikolwiek wycisk fizyczny.
Zastanawiam się właśnie, dlaczego mówię tak, jak gdyby to wydarzyło się milion lat temu? Możliwe, że świat, w którym żyłam zaledwie dwa tygodnie temu jest dla mnie teraz tak odległy, jak Mars czy Neptun. Przestałam do niego należeć, choć jeszcze czasem ktoś mnie nazywał "Żałosną byłą Toma" lub "Zerem, które wreszcie zostawił gwiazdor". Nie bardzo mnie to poruszało, ale musiałam przyzwyczaić się do różnich tego typu docinek, bo wiele zazdrosnych dziewcząt z uczelni najwyraźniej bawiło moje nieszczęście. 
A teraz jestem tu, w Leicester. Znów w rodzinnym domu, z dala od zgiełku Londynu i miejsc tak przesyconych jego obecnością, że można by z gęstego powietrza nad nimi ulepić coś na zajęcia z rzeźbiarstwa. Nie, nie zrezygnowałam ze studiów. Zbyt wiele energii i zapału włożyłam w to, żeby się tam dostać, by teraz to rzucić. Musiałam tylko odpocząć od zamieszania, które wywołało nasze rozstanie. Pobyć sama wśród ludzi, którzy dobrze mnie znają i nie dopytują co siedem sekund o sprawy zbyt prywatne i bolesne, by o nich opowiadać.
Kiedy wybiła siódma postanowiłam wreszcie się ruszyć. Nie chciałam już bez końca zalegać w łóżku czy na kanapie i wyjść z domu, by wreszcie odetchnąć świeżym powietrzem. Ubrałam mój ulubiony, czarny dres i wygodne adidasy. Podpuchnięte od niewyspania oczy zakryłam Ray-Banami a na głowę wciągnęłam czapkę z daszkiem z logo Yankeesów, którą dopiero po chwili rozpoznałam jako tą, którą najbardziej lubił Tom. 
Bez słowa zgarniając z lodówki jogurt pitny i wypijając go w dwadzieścia sekund byłam już gotowa do biegu. Raz na kilka minut zatrzymywałam się, by zbyt szybko się nie zmęczyć. Biegłam i pierwszy raz sport i wysiłek fizyczny przynosił mi ulgę. Ze słuchawek w uszach płynął mroczny soundtrack z Miasta Kości. Wybijał on rytm mojego biegu. Pogoda tego dnia była pochmurna i ponura. Niebo wyglądało tak, jakby deszcz mógł runąć niespodziewanie w każdej chwili. Postanowiłam więc schować się w parku, w którym o tej porze nie powinno być zbyt wielu ludzi. 
Biegłam jak oszalała a każdy dźwięk przywoływał mi kolejne, bolesne wspomnienia. Nie wiedziałam, czy kiedykolwiek zdołam się jeszcze ich wyzbyć. Prosiłam Boga o siłę, albo chociaż nagłą amnezję. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Dopiero wtedy zauważyłam ogrom samotności unoszącej się dookoła. Kiedy w myślach znów odtworzyłam tę chwilę, w której trzyma mnie w ramionach i głaszcze delikatnie po włosach poczułam nagły chłód. To było tak, jakby nagle moje serce zmieniło się z bryłę lodu i rozpadło poprzez jego silne uderzenie. Był to znak, że wszystko zaczyna wracać. Bałam się tego. Zrezygnowana i załamana usiadłam na ławce i machinalnie objęłam nogi ramionami. Oddech miałam przyspieszony i urywany. Głowę oparłam na kolanach i kiedy opadły mi okulary, z oczu popłynęły łzy. Zaczęło mi się robić słabo. Świat zaczął wirować a ja zsunęłam się z ławki i wylądowałam na zimnej ziemi. Sekundę później ciepła dłoń zsunęła mi czapkę z głowy.
- Nigdy nie byłaś stworzona do sportu. Prosiłem, żebyś na siebie uważała. Chodźmy, zaraz będzie padać. 
I pomyślałby kto, że jakiś czas temu jedyne, co czułam do tego faceta to nienawiść i chęć mordu 
© Shalis dla Wioska Szablonów
© Dmitry Elizarov.